Zachęcamy do zapoznania się z drugą częścią wywiadu Pawła Dudzińskiego z Dariuszem Puchalskim, prezesem i założycielem firmy DGCS S.A., współautorem książki „Strategia 64 pól w biznesie”.

I część wywiadu: “Sztuczna inteligencja, filozofia zen, matematyka i szachy… Czyli wizje oraz strategie biznesowe według Dariusza Puchalskiego”

Jakie kierunki na rynku i w branży IT przewiduje Pan w nadchodzących latach?

To obszar, w którym ostatnio pojawia się wiele opracowań, wskazujących główne kierunki rozwoju. Poprzestanę tutaj tylko na wymienieniu jednego, który będzie miał wpływ na wszystko inne. To rozwój tzw. sztucznej inteligencji; rozpoznawanie i komunikowanie się za pomocą mowy i obrazów, podejmowanie decyzji, stopniowe ograniczanie interfejsów komunikacji z maszyną, oparte na GUI (graficzny interfejs użytkownika – przyp. P.D.) i klawiaturze.

W mojej branży stosunkowo mało odległym jest okres, kiedy komputer „wypyta” użytkownika (człowieka lub inny komputer) o szczegóły czegoś, co dzisiaj nazywamy specyfikacją wymagań, napisze potrzebny program i wdroży do współpracy użytkownika. Nie chcę dalej brnąć w ten obszar, bo z jednej strony jest on bardzo ciekawy, a z drugiej strony to temat rzeka.

Często można spotkać się z pesymistycznymi wizjami związanymi z rozwojem AI. Sam bywam przytłoczony, rozmyślając o tym. Choć ostatnio zobaczyłem światełko w tunelu. Przeczytałem gdzieś ciekawe zdanie: „Bardziej od sztucznej inteligencji, powinniśmy się bać sztucznej głupoty!”. To bardzo mądre i trzeźwe spostrzeżenie. Podsumowując, sądzę, że większym problemem nie jest to, co możemy teraz przewidzieć, ale to, czego aktualnie zupełnie nie przewidujemy, a zapuka wkrótce do naszych drzwi.

 

W latach 2006-2007 kierował Pan jednym z głównych projektów informatyzacji w Ministerstwie Finansów. Na czym polegała wówczas Pana praca?

Nie wiem, czy słowo „kierował” jest tutaj najwłaściwsze. Byłem kierownikiem kilku projektów. W innych uczestniczyłem jako członek głównego zespołu projektów, które, ogólnie mówiąc, składały się na program dostarczenia możliwości składania deklaracji drogą elektroniczną. Dzisiaj to oczywista oczywistość (uśmiech). Wtedy to była rewolucja! Zadanie polegało na realizacji projektów, które to umożliwią. Pracowałem jako przedstawiciel ministerstwa,  którego zadaniem było dostarczanie niezbędnych produktów we współpracy z dostawcami zewnętrznymi.

W tamtym czasie chyba wszyscy mieliśmy świadomość zmian, w jakich uczestniczymy, i ta świadomość między innymi powodowała, iż współpraca przebiegała na ogół dobrze czy też nawet bardzo dobrze. Miałem okazję współpracować zarówno ze świetnymi specjalistami urzędnikami, jak i specjalistami z firm komercyjnych. I taki pierwszy system, przyjmujący zdalnie deklaracje, dostarczyliśmy. Fakt, że dzisiaj składanie kolejnych deklaracji, sprawozdań i wniosków przez internet nikogo już nie dziwi, oznacza dla mnie, iż tamte prace zwieńczone zostały sukcesem. Sukcesem wielu świetnych, zaangażowanych ludzi, których tutaj po prostu nie sposób wymienić.

 

Na Pana profilu na LinkendInie znajduje się wiele pochlebnych opinii na Pana temat, napisanych przez byłych i obecny współpracowników. Pozwolę sobie przytoczyć jedną z nich:

Darek to menadżer poszukujący: potrafi zainspirować swoich współpracowników do podejmowania kolejnych wyzwań, próbowania nowych sposobów pracy, samodzielnego rozwiązywania problemów. Promuje współpracę i komunikację. Jest racjonalny w decyzjach, potrafi też słuchać głosów i opinii z otoczenia. Pociągają go wyzwania strategiczne, ale waży ryzyko swoich decyzji z perspektywy rozwoju firmy. Rzetelny w biznesie i relacjach z ludźmi. Współpraca z nim daje mi sporo satysfakcji (Roman Bratek, Independent Consultant – Projects/Programmes/Risk).

Nie jest łatwo zasłużyć sobie na tego typu „recenzję”. W jaki sposób udało się Pan wprowadzić te zasady w prowadzonych przez siebie biznesach?

Z oczywistych względów trudno jest mi się odnieść do tych słów. Zawsze będę się zastanawiał, czy i w jakim stopniu zasługuję na taką opinię. Jestem ogromnie wdzięczny ich autorowi, bo nawet, jeśli przesadził, to wskazał mi drogę i cechy, które mogę starać się ciągle rozwijać. Wierzę w to, że te oceny wynikały chociażby z dostrzeżenia pewnego potencjału, który mogę nadal próbować doskonalić.

Pamiętajmy, iż nasze oceny pracy innych, oprócz funkcji informacyjnej, powinny mieć ważniejszą funkcję – motywacyjną. Tak też traktuję tę opinię. Czy udało mi się te zasady wprowadzić w życie i w jakim zakresie? Nie mnie to oceniać, chociaż próbuję. Myślę, że mogą być one konsekwencją pewnej filozofii. Lubię grać. Aby dobrze grać, trzeba się tą grą umieć również bawić, a żeby się bawić, trzeba mieć wspaniały zespół i przeciwników, zaś tego z kolei nie uda się osiągnąć, nie szanując ich wszystkich razem.

 

Od lewej: minister w Kancelarii Prezydenta RP Andrzej Dera, ówczesny prezes PZSzach Tomasz Delega i prezes DGCS S.A. Dariusz Puchalski

 

Wśród swoich zainteresowań wymienia Pan filozofię zen i tai chi. Słownikowe definicje podają, iż zen – w największym skrócie – oznacza: „życie w teraźniejszości i doświadczanie rzeczywistości w pełni – rozkoszowanie się cudem życia”. Drugim z istotnych elementów zen jest „paradoks, którego najważniejszą zaletą jest wytrącanie umysłu z rutyny. Paradoks pozwala wyłączyć racjonalne myślenie i pobudzić duchową intuicję”. Z kolei tai chi to „stara chińska sztuka poruszania się; jest sztuką samodoskonalenia poprzez naukę panowania nad własnym ciałem i umysłem”. Proszę opowiedzieć naszym Czytelnikom, dlaczego akurat te filozofie Wschodu są Panu najbliższe? W jaki sposób przydają się one w życiu osobistym i w pracy zawodowej?

Odnośnie zen, w pańskim pytaniu paradoksalnie jest już duża część odpowiedzi na nie. Wcześniej mówiliśmy o tym, jak ważne są kreatywność i unikanie rutyny. Zen to zawsze powiew świeżości. To postrzeganie rzeczywistości, jakby się jej wcześniej nie widziało, z zachwytem dziecka czy też początkującego. Ile razy mówimy, kiedy trzeba rozwiązać jakiś problem, że potrzebne jest świeże spojrzenie?! Kiedy tak patrzymy na coś za każdym razem pierwszy raz, dostrzegamy możliwości, które rutyna, nawyki osobiste i kulturowe zbyt często nam przysłaniają. Poza tym zen to prostota i minimalizm, czyli coś, co podsuwa nam zawsze najlepsze rozwiązania.

Trudno mi tutaj mówić więcej. Po prostu nie czuję się osobą kompetentną, aby rozwijać ten temat dla potencjalnie szerokiego audytorium. Doskonale tematykę zen opisują książki polskiego autora, Alexandra Poraj-Żakieja. W jednej z nich, pod tytułem: „ZEN w codzienności”, pisze on: „Zen jest bezpośrednim doświadczeniem rzeczywistości bez punktu odniesienia nazywanego <<ja>>”. Inny mój ulubiony cytat z kolejnej książki tego samego autora to: „Czy zen jest religią bez Boga? Nie, odpowiedział mistrz zen, to jest Bóg bez religii”.

Jeśli zaś chodzi o tai chi, to tutaj sprawa jest prostsza. W szkole średniej i na studiach dość intensywnie uprawiałem karate. Kiedyś podczas choroby, kiedy nie miałem dość sił, aby iść na normalny trening, pomyślałem sobie, że z tai chi dam radę. I tak to się zaczęło. Tai chi  chuan to sztuka walki, która czerpie z filozofii Lao-Tsy, przedstawionej w przypisywanej mu pracy pt. „Tao Te King”. Dzieło to, chociaż stosunkowo krótkie, zwykle studiuje się latami. Trudno więc mi się w tym miejscu odnieść w jakikolwiek sensowny sposób do niego, a raczej do mojego subiektywnego rozumienia, w tak krótkiej formie. Zwrócę uwagę na dwa wybrane, wcale nie najważniejsze, fakty. Pierwszy to pogląd przedstawiany przez wielu badaczy, że zen to swoista kompilacja myśli Buddy i właśnie Lao-Tsy. Drugi, bardziej praktyczny z punktu widzenia biznesu, to zasada Wu Wei czyli „niedziałania”, wywodząca się z taoizmu i wykorzystywana w tai chi. Powszechna edukacja biznesowa zmierza w takim kierunku: zdefiniuj swój cel, a później wszelkimi sposobami go realizuj, aż osiągniesz go w pełni. Tai chi, czy szerzej taoizm, zwraca uwagę na fakt, iż czasami od usilnego skupienia się na naszych celach czy zamiarach, istotniejsza jest nasze reakcja na zastaną rzeczywistość. Nauki te mówią, że zbytnia koncentracja na obranym celu wprowadza sztywność, a ta z kolei utrudnia nam jego osiągnięcie.

W biznesie zdecydowanie częściej koncentrujemy się na ukierunkowanej akcji, czasami wbrew występującym zdarzeniom. Te sztuki, czy też filozofie, mówią o tym, abyśmy nie zapominali o reakcji, o jej wadze i znaczeniu. A tak naprawdę, że akcja oraz reakcja są i powinny być tym samym. Upraszczając po raz kolejny, zainteresowanie się właśnie zen i tai chi to próba poszukiwania równowagi w działaniach, zarówno w życiu osobistym, jak i biznesowym.

 

Poza studiami doktoranckimi na Akademii Ekonomicznej w Poznaniu stosunkowo niedawno ukończył Pan także studia podyplomowe z zakresu psychoonkologii. Skąd wzięło się u Pana akurat zainteresowanie tym tematem?

Najkrócej ujmując: od fascynacji nad siłą i możliwościami ludzkiego umysłu. Te możliwości są dzisiaj powszechnie wykorzystywane np. w przygotowywaniu sportowców do osiągania najlepszych rezultatów, zaś w biznesie przy ukierunkowywaniu i wzmacnianiu motywacji. Mniej znane są zastosowania w samouzdrawianiu. Uznałem, że skoro w grę wchodzi własne życie, wiedza ta musi być podana w najbardziej skondensowany i praktyczny sposób. To, czy ostatecznie będziemy wpływać na poprawę wyników sportowych, samodoskonalenie czy poprawę zdrowia, jest sprawą jak na razie dla mnie drugorzędną. Ważniejsze są możliwości konkretnego oddziaływania. Szczególnie interesujące były dla mnie badania i program Carla Simontona.

Jednocześnie realizowaliśmy system informatyczny, wspierający pracę psychoonkologów z chorymi online.

 

Czy może Pan powiedzieć, co było tak szczególnie interesującego w programie Simontona, o którym Pan wspomniał?

To bardzo trudne dla mnie pytanie i łatwa odpowiedź. Trudne, bo nie czuję się w najmniejszym stopniu autorytetem w tej dziedzinie. Łatwe, gdyż jako dyletant (!) mogę mieć kontrowersyjne, czasami błędne zdanie z perspektywy innych. Choć temat jest na tyle poważny, że warto się dwa razy zastanowić nad odpowiedzią, szczególnie kiedy ma trafić do więcej niż jednego słuchacza czy też czytającego. I znów w wielkim skrócie i uproszczeniu, uwzględniając wszelkie powyższe założenia, sądzę, że w psychoonkologii można dostrzec dwa nurty. Jeden skupia się bardziej na aspekcie towarzyszenia choremu, starając się proces leczenia uczynić możliwie najlepszym dla chorego i jego otoczenia, często wkraczając w obszary relacji osobowych itp. Drugi nurt kładzie większy akcent na takie działania skierowane na psychikę chorego, które zdaniem oddziałującego, bądź przekazującego tę wiedzę, w istotny sposób wspierają system immunologiczny chorego – chociażby przez osławione wizualizacje procesów zdrowienia. Moim zdaniem te nurty współdziałają w obu obszarach, ale z rożnie rozłożonymi akcentami. Program Simontona, moim zdaniem, jest takim programem, który w największym stopniu stara się wzmacniać system obronny chorego.

 

Na koniec chciałbym zapytać, co daje Panu największą satysfakcję z pracy, ale też z jakimi wyrzeczeniami i konsekwencjami wiąże się tak duża aktywność zawodowa?

Odpowiem trochę przewrotnie, największą satysfakcję daje mi poczucie, że nie przepracowałem zbyt wielu dni w swoim życiu. W prawie każdej swojej aktywności, którą wielu nazwałoby zawodową, udawało mi się odnajdować na tyle interesujące i pasjonujące dla mnie elementy, że aktywność ta przestawała być odbierana jako praca, którą trzeba wykonać, a często po prostu okazywała się pasjonującym zajęciem, przy którym nie liczy się czasu i nie zauważa wysiłku.

Myślę, że koszt czy też konsekwencje zawsze są takie same. To nasze relacje z bliskimi. Jeśli jest równowaga i nie tracą na tym, to dobrze. Jednak nie zawsze to się udaje.

 

Bardzo dziękuję za rozmowę!

Również bardzo dziękuję!

 ………..

Artykuł powstał we współpracy Portalu Ludzi Sukcesu CentrumBiznesowe.info, a także DGCS S.A.: www.dgcs.pl.