Przedstawiamy wywiad z Jerzym Górskim, legendą polskiego i światowego triathlonu, zwycięzcą Double Ironmana, byłym narkomanem, bohaterem filmu i książki „Najlepszy” oraz jednym z bohaterów książki „Mistrzowie, czyli 101 inspirujących historii ludzi sukcesu”. Rozmowę przeprowadził Paweł Dudziński.

 

PAWEŁ DUDZIŃSKI: Panie Jerzy, dziękuję, że zgodził się pan ze mną porozmawiać.

JERZY GÓRSKI: Powiem panu szczerze, że ja już nie mam nerwów do tego wszystkiego. Jest pan ostatnią osobą, z którą rozmawiam. Odbieram codziennie po dwadzieścia telefonów i muszę po prostu wysiąść już z tego pociągu.

 

PD: Dzięki filmowi stał się pan sławny. Teraz zaczęła się pana popularność…

JG: Nie zależy mi na niej.

 

PD: Sądzę, że jednak warto opowiadać pana historię. Przejdę zatem do konkretnych pytań. Co sprawiło, że w którymś momencie postanowił pan odmienić swoje życie?

JG: Co sprawiło? No 14 lat brania narkotyków. To zadecydowało, że rozpocząłem ostre leczenie. Zainspirował mnie do tego Marek Kotański.

 

PD: No właśnie. Marek Kotański pochylił się nad tymi najsłabszymi jednostkami, odrzuconymi przez społeczeństwo. Jednocześnie nie jest on praktycznie w żaden sposób upamiętniany po swojej śmierci. Tworzymy liczne pomniki nieraz sztucznie wykreowanych autorytetów, a nie dostrzegamy tych najcenniejszych osób. Zgodzi się pan z tą tezą?

JG: Marek Kotański był normalnym człowiekiem, zresztą tak jak ja. Nie jestem najlepszy, ale też nie najgorszy. Natomiast w tamtym, trudnym dla mnie okresie był moim idolem, za którym skoczyłbym w ogień. Nie pomagał nam dla popularności. Takie przynajmniej odnosiłem wrażenie.

Może inni ludzie sądzą inaczej, ale ja w tamtym momencie zaufałem mu maksymalnie i to mi dało siłę, by przezwyciężyć to wszystko. Był dla mnie wyrocznią. To on sprawił, że rzuciłem nałogi. Jego opowieść o wolności, którą usłyszałem w areszcie śledczym, tak mnie zainspirowała, że nawet zacząłem brać jakby inaczej. Zacząłem walczyć o miejsce w jego ośrodku. I w końcu mi się to udało, gdyż trafiłem do ośrodka we Wrocławiu.

Zawsze ceniłem Marka. Dzięki niemu jestem tu, gdzie jestem. Zacząłem się uczyć, kształtować swoje poglądy na nowo i to był proces zapoczątkowany przez niego. Na każdym etapie kształtujemy swoją świadomość. Monar dał mi wolność.

 

PD: Kotański zobaczył, że ludzie cierpią i postanowił im pomóc.

JG: No tak, on robił bardzo dużo rzeczy, bo pomagał i bezdomnym, chorym na AIDS, narkomanom i innym uzależnionym. Walczył o to, by wszyscy ludzie mieli równe szanse, niezależnie od tego, w którym miejscu się znajdowali. Dlatego powstały Monary i Markoty. O ile dobrze pamiętam, pierwszy Monar założono w Głoskowie. Wcześniej Marek był psychologiem w Garwolinie. Był zawodowcem w sprawach uzależnień. Myślę, że wszystko, co czynił, robił jak każdy z nas. Najpierw trochę dla siebie, a później na takiej zasadzie, że ktoś może czerpać z tego. Rozwijamy się w różnych kierunkach. I taki też był Marek.

 

PD: Kto jeszcze stanął na pana drodze i wyciągnął do pana pomocną dłoń?

JG: Przede wszystkim jestem wdzięczny dwóm osobom, o czym powiedziałem w filmie; Markowi Kotańskiemu, który zainspirował mnie do wolności, i Antoniemu Niemczakowi za inspirację do uprawiania sportu. A spotkałem setki fantastycznych ludzi, którym mógłbym podziękować, ale nie chciałbym tutaj kogoś pominąć.

Mam przyjaciół pracujących w różnych profesjach i obieramy wspólne działania. Chyba udaje mi się to dlatego, że jestem wciąż bezpośredni. Nie mam problemu, by powiedzieć komuś to, co czuję. W dupę nikomu nie wchodzę. Po prostu jestem sobą. Być może to też działa.

 

PD: Czy wierzy pan w altruizm?

JG: Myślę, że każdy działa dla siebie. Mogę odwrócić pytanie. Po co robi pan ze mną wywiad? I tak każdy człowiek może zadać sobie podobne pytania. Najpierw działamy dla siebie, a dopiero potem ktoś z tego może czerpać. Ja również taki jestem.

 

PD: Pana metamorfoza już teraz stanowi przykład dla wielu ludzi…

JG: Czy to znaczy, że mam być jakiś stalowy? Nie popełniać błędów? Nie jestem specjalistą. Nie mam recepty na wszystko. Żyję normalnym życiem, mam swoje problemy. Nie będę krzyczał o swoim przykładzie i chodził z transparentami. Jeśli dochodzi do takiej rozmowy jak teraz, to ja się wypowiadam. Ale nie mam zamiaru krzyczeć światu: „Halo, to ja to zrobiłem, powstał fajny film, fajna książka”. W ogóle mnie to nie rusza. Oczywiście, ja to przeżyłem, i nadal przeżywam. Ale niczego nie robiłem dla poklasku, aby powstał później o mnie film czy książka.

 

PD: Doceniam pana skromność, niemniej pana historia jest niezwykle inspirująca i motywująca.

JG: Rozumiem to aż za dobrze. Przede mną leży dziesięć listów, na które nie mam czasu odpowiedzieć. Mam tę świadomość, tylko mówię teraz o swoich odczuciach, takich innych, może bardziej negatywnych. Postanowiłem, że nie wchodzę już w żadne nowe rzeczy, wywiady itp. Ludzie do mnie dzwonią i chcą, abym odwiedzał ich bliskich w szpitalach psychiatrycznych. A ja ich wtedy odsyłam do książki lub filmu. Przez wiele lat dawałem świadectwo. Startowałem w koszulkach Monaru, wyciągałem ludzi z melin, pracowałem z uzależnionymi. Teraz jestem tym zmęczony.

 

PD: Czy uważa pan, że istnieje coś takiego jak wolna wola?

JG: A czym dla pana jest wolna wola?

 

PD: Sam do końca nie jestem pewien. Może to coś na zasadzie: dzisiaj biorę narkotyki albo nie biorę. Dzisiaj palę albo rzucam palenie… A może to umiejętność wyboru czegoś uciążliwego dla nas w imię wyższych wartości?!

JG: Moim zdaniem wolna wola zależy do tego, co na nas wpływa. Jeśli mamy jakieś skojarzenie, jakiś bodziec, to możemy działać w różnych kierunkach. Dlaczego akurat pomyślimy sobie w danym momencie, że chcemy coś zjeść? Czy to zależy od woli czy od czynników biologicznych? To są nasze decyzje. Myślę, że również doświadczenie życiowe nam trochę podpowiada, jak reagować. I w zależności od tego, kim jesteśmy, jakie mamy doświadczenie, to wtedy decydujemy. Kiedy ktoś mówi: „Fajny jest świata, jeśli wypijemy albo weźmiemy”, i ja nie wiem, jakie będą konsekwencje, to mogę temu ulec. Może być to też kwestia ciekawości czy po prostu ochoty, żeby spróbować czegoś innego.

 

PD: Co zatem wg pana determinuje nasze działania?

JG: Po prostu chęć zrobienia czegoś. Kiedyś dużo brałem i piłem, ale w którymś momencie chciałem tego zaprzestać. Jak to zrobić? Po prostu rzucić to wszystko!

 

PD: Jakie były początki pana nałogu? O ile się nie mylę, zaczął pan od intensywnego palenia papierosów.

JG: Tak, palenie było pierwszą taką rzeczą. Palili wszyscy dookoła mnie; u mnie w domu, na podwórku i w szkole. Potrafiłem wypalić nawet 100 papierosów dziennie. A trzeba pamiętać, że w tamtych czasach nie było „lightów”…

 

PD: Czyli zaczęło się od mniejszych rzeczy, a potem przerodziło się to w większe nałogi.

JG: Chcemy być tacy sami jak inni. Skoro na podwórku palą, to my też to robimy. I tak to już jest. W młodym wieku chcemy się popisać i próbujemy bardzo dużo rzeczy. Ktoś mówi, że to jest dobre, albo niedobre, ale próbujemy. Tak jest ze wszystkim. Zależy kogo spotkamy na swojej drodze i jakie mamy warunki bytowe. Czy w domu wychowywani jesteśmy jako katolicy, czy wg innej wiary. Czy palimy i pijemy to, co nam podadzą, itd. Czy idziemy do kościoła, krzyżem świętym leżymy, a potem wracamy i pijemy. To wszystko ma podłoże w początkach naszego istnienia. Decyduje tutaj wychowanie.

 

PD: Nawiązał pan do religii. Czy wierzy pan w istnienie „siły wyższej”? Wielokrotnie znajdował się pan na granicy życia i śmierci, podejmując nawet próby samobójcze. Ważył pan nieco ponad 40 kilogramów i był w stanie skrajnego wyczerpania. A jednak zawsze uciekał pan mrocznemu żniwiarzowi…

JG: Tak, mam takie wrażenie. Wydaje mi się, że ktoś trzyma mnie za kark. Miałem wiele takich skrajnych wypadków i zdarzeń. Widocznie jakaś siła nade mną czuwała.

 

PD: Czy prześladują pana demony przeszłości?

JG: Nie mam czegoś takiego jak demony przeszłości. Mną kierują „demony życia” (śmiech). To jest silniejsze od wszystkiego. Przeszłość została schowana bardzo daleko i głęboko. Nie boję się demonów przeszłości. Nie palę, nie piję. Teraz mam w sobie „demona wolności”, który jest silny dzięki temu, że odbyłem swoją drogę i w starym życiu byłem słaby. I poznałem tę słabość. Aczkolwiek mogę w każdym momencie powrócić do tego.

Mam teraz inne uzależnienie. Wstaję o 5 rano i idę popływać, a później pobiegać. Piszę teraz też pewną pracę. Działam na innych polach. Cały czas mam coś do roboty. I to jest fantastyczny nałóg, który się nazywa „życiem”! To jest wolność i satysfakcja z tego, co się robi.

 

PD: Jak porównałby pan uczucie głodu narkotykowego do bólu po ukończeniu biega na 100 mil w USA? Co było intensywniejsze, gorsze?

JG: Podczas zawodów odczuwałem bardzo mocny, fizyczny ból, który musiałem pokonać. Na metę 100-milowego biegu zaprowadziła mnie głowa. Cierpiałem wcześniej wielokrotnie i byłem do tego przyzwyczajony, ale nie porównywałbym tego w tych kategoriach. Nawet dzisiaj, z perspektywy czasu, myślę, że to mi pomogło. To był ostatni moment mojego życia, w którym chciałem pokazać, że jestem innym człowiekiem. I dlatego dałem radę ukończyć ten bieg, bo w rzeczywistości nie powinno mi się to udać.

 

 

PD: Jakie fortele pozwoliły panu wygrać Double Ironmana i zostać nieoficjalnym mistrzem świata w najtrudniejszej dyscyplinie sportowej?

JG: Wymieniłbym dwa aspekty. Po pierwsze, nabrałem doświadczenia dzięki wspomnianemu biegowi na 100 mil. Miałem wówczas 28 godzin na jego pokonanie. Gdy przyjechałem na podwójnego Ironmana, to wiedziałem, ile mnie czeka wysiłku, i że nie powinienem się na początku przeforsowywać. A taki prawdziwy fortel miał miejsce na 10 km przed metą, gdy zachowywałem sporą przewagę nad reprezentantem Niemiec. Moja taktyka polegała wtedy na stosowaniu marszobiegu. Przy mijaniu Niemca biegłem, by pokazać, że mam jeszcze siły, uśmiechałem się do niego i kiwałem ręką, a gdy znikałem, to przechodziłem w marsz. Ale w sumie i tak miałem nad nim godzinę przewagi.

 

PD: Z książki „Najlepszy” dowiadujemy się, że również podczas pływania miał pan swój sposób na utrzymanie odpowiedniego tempa.

JG: Po prostu dawałem sobie zmiany z Amerykaninem. Raz on był z przodu, innym razem ja. I był to taki układ. Podobnie podczas jazdy rowerem można jechać na kole. Jednak w czasie podwójnego Ironmana człowiek walczy przez cały czas z sobą. Nie można jechać na kole. Jedynie w pływaniu można było stosować tę taktykę. Podczas biegu wszystko zależało od tego, koło kogo się znajdowałem, i ile sił jeszcze zachowałem.

 

PD: Inspirację dla pana stanowiło zdjęcie Antoniego Niemczaka, który po przekroczeniu mety w czasie zwycięskiego dla siebie maratonu wiedeńskiego uniósł ręce w geście zwycięstwa. Również i pan uniósł wysoko ręce po wygranej w Double Ironmanie. Komu mógłby pan zadedykować swój triumf?

JG: Uniosłem ręce w geście zwycięstwa jako symbol mojej pracy i drogi. Miałem to zaprogramowane w głowie właśnie z uwagi na zdjęcie Antoniego Niemczaka. To też trochę odpowiedź na jedno z pierwszych pytań. Docierają do nas różne zmysły i wzorce. Jeśli ma się na coś chęć, coś się zaobserwuje, i ta chęć jest silna, to człowiek zaczyna iść tą drogą. To może być pisanie, czytanie, taniec. Cokolwiek się zaczyna, to ma to swój początek w chęci. A ta chęć przychodzi na podstawie naszych obserwacji i doznań zmysłowych. Wtedy zaczynamy się powoli nakręcać. Gdy zobaczyłem zdjęcie Antoniego Niemczaka, to pomyślałem sobie: „Kurczę, jak to by było fajnie, gdybym ja też tak podnosił do góry ręce!”. I dlatego zareagowałem tak samo jak on po zwycięstwie w Wiedniu.

 

PD: Czy pana walka wciąż trwa?

JG: Każdy człowiek ma jakieś problemy. Z pewnością nawet pan, gdy się rano budzi, ma jakieś problemy. Można je pokonać albo się poddać, to właśnie jest życie. Spotykają nas wybory. Ciągle coś musimy wybrać. Jeśli się jest uzależnionym, to jest tylko jeden problem: „Skąd wziąć towar?” lub: „Jak załatwić pieniądze na flaszkę?”. I robi się to za wszelką cenę.

Ale jeśli wstaję o 4.30 i muszę iść popływać, czy pobiegać, to jest już zupełnie inny rodzaj problemu. Wiem, że czekają na mnie ludzie, koledzy i za chwilę będę się czuł lepiej. To też jest walka, przez cały czas walczymy ze swoimi słabościami.

 

PD: Jakie są najważniejsze różnice pomiędzy filmową fikcją w obrazie pt. „Najlepszy” a rzeczywistością?

JG: Powiem tak: nie będę rozkładał tych różnic na czynniki pierwsze. Film nie jest biografią, nie jest dokumentem faktograficznym. Nie jestem papieżem, żebym analizował, że o godzinie takiej, a takiej poszedłem do takiego klasztoru i tam się modliłem. To w ogóle nie ma znaczenia dla filmu. Moje życie zainspirowało filmowców, ale ja się wyzwoliłem z tego, czy byłem w takim, a nie innym stroju, czy pokój był kwadratowy, a nie inny. Nie ma to znaczenia.

 

PD: Nota bene, film jest naprawdę niesamowity. Serdecznie polecam go wszystkim swoim znajomym.

JG: Miło mi to słyszeć. Ale trudno mi się wypowiadać na ten temat. Powiem tylko, że mi się bardzo podobał, podczas seansu płakałem i na przemian śmiałem się. Przeżywałem to wszystko od nowa. Mam to przeświadczenie, że film nie został spieprzony i niesie ze sobą wielką nadzieję. I tyle.

 

PD: Z czego pan jest najbardziej dumny?

JG: Na pewno w pierwszej kolejności z córki. Powiem też, że dzisiaj ze szwagrem pojechaliśmy do mojej firmy, gdzie mam nowy magazyn. Pomyślałem sobie, że to jest wypadkowa mojego życia. Mając tylko dwie pary butów, dzisiaj posiadam bardzo dużą firmę, a dookoła mnie są wspaniali ludzi, którzy ze mną pracują i pomagają mi. I to jest najważniejsze.

Mam bliskie osoby. I raz jest lepiej, raz jest gorzej. Nie wszystko w życiu idzie tak, jakbyśmy chcieli. Nie wszystko w życiu nam się udaje. Gdy człowiek żyje sam, to może mieć mocniejszą ścieżkę, taką egoistyczną. Bo w ogóle z natury jesteśmy egoistami.

 

PD: A kiedy w takim razie w człowieku rodzi się altruizm?

JG: Większość narkomanów i uzależnionych po wyleczeniu zostaje altruistami, dlatego że oni mają wewnętrzną potrzebę podzielenia się swoją przemianą i chcą pomóc innym. Po części robią to też dla siebie, bo szukają dalej siły.

Tak też jest w moim przypadku. Robię to z egoizmu, bo dla siebie, ale przechodzę w altruizm, ponieważ dzielę się tym z innymi. Daję z siebie i ludzie czerpią z tego siłę, chociaż w zwykłym życiu nie zawsze jestem silny.

Na koniec rozmowy trochę zeszły ze mnie emocje. Chciałbym jeszcze powiedzieć, że właśnie jadę na spotkanie z niewidomymi, na którym odbędzie się seans filmu „Najlepszy”. I to jest coś niesamowitego. Z kolei dla ludzi, którzy są głusi, przyjdzie ktoś, kto będzie tłumaczył im film na język migowy. I zaczynam się zastanawiać, co się takiego dzieje?! Przecież to właściwie ja powinienem czerpać od tych ludzi. Chyba zawiążę sobie oczy i będę chodził przez dwie godziny tak jak oni, żeby się wczuć w ich sytuację…

 

PD: Bardzo dziękuję za rozmowę!

JG: Dziękuję!